Jak trwoga to do... ludzi
Faza pierwsza życiowej rozsypki. Można poznać ją m.in. po tym, że wokół ciebie stoi dziesięć kubków po herbacie, na biurku tworzą się stosy dziwnych rzeczy, widzisz ciuchy porozwieszane na każdym krześle w swoim pokoju. Próbujesz coś z tym zrobić, ale po prostu się nie da. Opór.
I tu nawet nie chodzi o to, że wylewasz morze łez i jak na filmach jesz piąte opakowanie lodów pod rząd (oczywiście łyżką prosto z pudełka). To nie musi być dramatyczne, widoczne na zewnątrz załamanie. Po prostu nie jesteś w stanie wziąć się za naprawianie swojego życia, nawet jeżeli miałyby się one zacząć od tak prostych spraw jak porządków.
Moim lekarstwem w takiej sytuacji okazała się tylko jedna rzecz. Wychodzenie i spotykanie się z ludźmi: przyjaciółmi, koleżankami, kolegami. I to nie po to, żeby zamęczać ich swoimi problemami, ale po prostu żeby z kimś pobyć, zrobić coś fajnego razem.
A przede wszystkim po to, żeby naprawić jeden z największych błędów jakie popełniłam w życiu. Wiem, że każdy musi swoje lekcje odrobić sam, ale gdybym miała teraz przekazać jedną rzecz, którą wiem na pewno, jedną życiową radę, byłoby to krótkie zdanie: nigdy nie zaniedbuj swoich przyjaźni. Nigdy.
Największą pułapkę w jaką można wpaść jest sytuacja, w której twój partner jest jednocześnie twoim najlepszym przyjacielem i powoli staje się jedyną taką osobą. Wie o tobie wszystko (czasem nawet za dużo), możesz mu się zwierzyć z każdego problemu, podzielić każdą radością. Taka osoba pozornie potrafi zastąpić ci dziesiątki znajomości. Wiem, że wiele osób jest w takich związkach i nie ma w tym nic złego. Cała mądrość tkwi jednak w tym, żeby mimo braku czasu, nawału obowiązków dbać też o inne znajomości i przyjaźnie.
Nie straciłam co prawda nigdy żadnej z przyjaciółek, ale też nigdy nie byłam przykładem w tej kwestii. Zrozumiałam ostatnio, że jeżeli świadomie nie zadba się o (w miarę możliwości) częste spotkania, kontakty to bardzo łatwo jest o powolne rozluźnienie relacji. Nie jest tajemnicą, że bardziej lubimy osoby, które częściej spotykamy. Najbardziej widzę to z perspektywy lat na przykładzie wakacyjnych wyjazdów.
Gdy byłam dzieckiem co roku w wakacje rodzice wysyłali mnie na kolonie. Poznawałam tam osoby, które często już po kilku dniach naprawdę uwielbiałam. Spędzaliśmy w końcu razem podczas tych dwóch tygodni praktycznie każdą chwilę. Wysiadając po powrocie z autobusu wcale nie rzucaliśmy się z tęsknotą na rodziców (no może trochę...) ale rozpaczaliśmy, że nie spotkamy już naszych "bratnich dusz". Potem jeszcze przez jakiś czas pisałam z takimi koleżankami listy, aż powoli każda taka znajomość umierała śmiercią naturalną. Oczywiście budowane przez lata przyjaźni rządzą się zupełnie innymi prawami, są dużo trwalsze i odporne nawet na długie rozłąki. Ale jednak niezadbane też powoli wymykają się z rąk...
Bardzo podoba mi się koncepcja bankowych kont emocjonalnych jako metafory międzyludzkich relacji, o której przeczytałam w książce S. Covey'a. Można wyobrazić sobie, że pomiędzy tobą i każdą osobą, z którą wchodzisz w relacje istnieje konto. Jeżeli chcesz zbudować z kimś dobrą więź, musisz dokonywać regularnych wpłat. Wpłaty te nie są związane rzecz jasna z dobrami materialnymi i pieniędzmi, ale z zaufaniem pomiędzy dwójką ludzi. Kiedy robisz coś co zbliża cię do drugiej osoby - dokonujesz wpłaty. Gdy nadużywasz zaufania, ranisz drugą osobą, nie poświęcasz jej uwagi - tracisz środki na tym koncie. Nie da się całkowicie uniknąć wypłat, bo nie ma związków i przyjaźni idealnych. Można jednak ograniczać takie sytuacje do minimum. Idea jest prosta: musisz wpłacać znacznie więcej niż wypłacasz. Świetnie opisała tą kwestię Edyta z Life Skills Academy i zachęcam naprawdę każdego, do przeczytania tego tekstu: Doładuj konto emocjonalne, a najlepiej również sięgnięcia do pierwowzoru czyli książki "7 nawyków skutecznego działania".
Przy okazji tej metafory widać też jasno, jak ważne jest aktywne wykazywanie zaangażowania, wychodzenie z inicjatywą. Nie robiąc nic, środki na koncie nie będą rosnąć. Wręcz przeciwnie - powoli będą się kurczyć (tak jak na realnym koncie - pojawiają się opłaty uszczuplające stan naszego konta, inflacja zmniejszająca realną wartość pieniądza). Podobnie w naszych związkach międzyludzkich. Nie ma sensu czekać, aż ktoś inny zaproponuje ci spotkanie czy pomoc. Lepiej wziąć sprawę w swoje ręce i po prostu zadbać o to, by być dobrym przyjacielem, kolegą, znajomym.
I tutaj nasuwa mi się jeszcze jedna rzecz, o której kiedyś pisałam. Jeżeli chcemy zaznać w życiu miłości, sami musimy kochać. Jeżeli chcemy mieć wspaniałych przyjaciół, sami musimy dbać o to by być dobrym przyjacielem. Nie jesteśmy w stanie wpłynąć naprawdę na nikogo innego niż nas samych. Gdy czegoś pragniemy musimy również sami to tworzyć - sekret jest bardzo prostu: sam bądź tym, czego szukasz w świecie i innych ludziach.
Jeżeli warto zadbać o jedną rzecz w życiu, to właśnie o głębokie, wartościowe przyjaźni. Żeby nie wyglądało to jak w tytule wpisu - że przypominamy sobie o innych ludziach dopiero wtedy, gdy życie kopnie nas w cztery litery. To takie moje przesłanie od serca w ten piątkowy poranek.
Nie wiem od czego to zależy chyba od ludzi, mam przyjaciółki i kumpli których widzę teraz po skończeniu LO raz na parę miesięcy nadal potrafię z nimi rozmawiać dosłownie o wszystkim, powiedzieć im o swoich problemach. No i jest moja współlokatorka widzimy się codziennie śpimy w tym samym pokoju ale zaczęła się robić między nami przepaść z jej powodu. Mam wrażenie, że czasem przyjaźń gdy widzimy się z daną osobą rzadziej jest dziwnie lepsza...
OdpowiedzUsuńPewnie każda znajomość jest inna. Na pewno są osoby, z którymi możemy nie widzieć się miesiącami i spotykając się z nimi nawet po długiej rozłące nie ma żadnych barier :)
UsuńDokładnie. Co do ich przyjaźni jestem pewna 200% Wiem, że mogę na nich liczyć i odwrotnie. Przyjaciele to najpiękniejszy skarb który dostaliśmy od Boga ;)
UsuńAmen kochana :) ja jakoś po liceum zrozumiałam, że ludzie są najważniejsi. Szczególnie ci bliscy... od tamtego czasu inaczej układam sobie listę priorytetów :) staram się pamiętać o ludziach. Po prostu :) i to daje rezultaty! I jest mi z tym dobrze :)
OdpowiedzUsuńDobrego piątku :)
Prawda jest taka, że wiele razy w życiu kompletnie bym się posypała, gdyby nie przyjaciele. Oczywiście były też sytuacje, gdzie sypałam się przez "przyjaciół", ale to tylko weryfikuje, kto jest przy nas na serio i na zawsze, a kto tylko miał dobrą zabawę...
OdpowiedzUsuńŚwietny, mądry tekst. Do zapamiętania i wcielenia w życie. Pozdrawiam Cię serdecznie:)
OdpowiedzUsuńJa tak kiedyś miałam, że chłopak był jednocześnie najlepszym przyjacielem i powoli rozluźniły się relacje z innymi. Dostrzegłam to kiedy się rozstaliśmy..
OdpowiedzUsuńMasz rację, ale czasem trudno to wszystko zrealizować. Jestem na studiach w innym mieście i moje kontakty z "przyjaciółkami" są właściwie zerowe.. Tak czasem jest, że mimo naszych starań nie da się utrzymać przyjaźni, wszystko zależy od ludzi. W każdym razie twój wpis dał mi do myślenia :)
OdpowiedzUsuńAle kontakty to nie tylko spotkania - można podtrzymywać relacje też w inny sposób :)
UsuńCieszę się, że poruszyłaś tak ważny problem w tym poście, za co z całego serduszka Ci dziękuję.
OdpowiedzUsuńZmotywował mnie on, aby dać od siebie więcej i przestać zamykać się na innych, co robię chyba zbyt często.
Od dzisiaj moim mottem stają się słowa: "sam bądź tym, czego szukasz w świecie i innych ludziach", które tak bardzo trafiły w moje serce, że pozostaną ze mną na bardzo długi czas (mam nadzieję, że na zawsze).
Pozdrawiam gorąco. :)
To jest naprawdę niesamowita życiowa prawda - też gdy pierwszy raz przeczytałam te słowa czułam się, jakby otworzyło się przede mną jakieś zupełnie nowe spojrzenie na świat :) Bardzo się cieszę, że do Ciebie również trafiły:)
Usuńa co wtedy jak ktoś się czuje tak źle że nie ma sił wyjść do ludzi? :(
OdpowiedzUsuńNie wiem. Niestety nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania... Mogę pisać tylko ze swojej perspektywy.
Usuńa ja myślę, że nawet w najgorszym momencie życia człowiek ma w sobie choćby resztkę, odrobinę sił. Więc proponuje ją odnaleźć i zrobić maleńki krok do przodu, a potem to już będzie z górki :) Zapewniam.
UsuńTrzymam mocno kciuki i gorąco pozdrawiam.
To wtedy ten ktoś musi iść do psychologa/psychiatry, bo to może być depresja.
UsuńChorując na depresję jak najbardziej można mieć problem nawet z odnalezieniem tej resztki i odrobinki sił.
Bardzo podoba mi się analogia do kont bankowych. Zgadzam się z tym, że powinno się wpłacać więcej niż wypłacać. Problem polega tylko na tym, że czasem takie iczne wpłaty, stają się jednocześnie wypłatą. Bo dajesz z siebie dużo, druga strona przyzwyczaja się do tego, że to Ty dbasz o relację i po mału odpuszcza. Im mniej ona daje z siebie, tym ty starasz się więcej, aż wkońcu czujesz się zmęczony, biedny i wykorzystany. Czasem w takiej sytuacji wystarczy wyznaczyć dystans, by druga osoba zdała sobie sprawę z nierównomiernego rozdziału wpłat, ale czasem to nie następuje. Wtedy, tak mi się wydaje, dla własnego zdrowia lepiej zerwać znajomość.
OdpowiedzUsuńCzytając ten tekst od razu pomyślałam o mojej koleżance z gim... to znak, że pora się odezwać. Dzięki!
OdpowiedzUsuńTo o czym piszesz jest niby oczywiste, ale warto sobie przypominać, bo w biegu i pędzie ucieka nam czas i najłatwiej wtedy zapomnieć o tych rzeczach niby nie pilnych a jakże istotnych.
OdpowiedzUsuńDobrze że wracasz do bloga i do nas :)
Odruch jest żeby się zamknąć i nie wychodzić, a z drugiej strony ludzie boją się nas gdzieś zabrać, bo nie wiedzą w jakim stanie jesteśmy i w ogóle. Od tego są właśnie przyjeciele. Nasze koło ratunkowe.
OdpowiedzUsuńChociaż czasem najciężej jest właśnie wziąć ten telefon i napisać 'hej, może skoczymy na kawę' , to jest to święta prawda - nic tak nie daje siły jak spotkanie z ludźmi :D Chciałabym też zwrócić uwagę na inny aspekt - nie tylko dbanie o przyjaźń, ale dbanie o siebie w tej przyjaźni. Piszę to, ponieważ jestem osobą o raczej hm... delikatnej osobowości ;) i moje przyjaciółki zawsze wiedziały, że przy mnie można się wygadać i ja grzecznie wysłucham. Czasem było to typowe użalanie się nad sobą, a ja nigdy nie mogłam się zebrać i powiedzieć 'ok, może teraz pogadamy o czymś innym, mam już dość słuchania jak źle ci jest w życiu.'. Przestałam czuć się jak przyjaciółka, a zostałam spowiednikiem -_- pourywałam już kontakty z tymi dziewczynami, ale może, gdyby nie mój brak asertywności, byłyby to do dziś fajne znajomości?
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś tutaj bardzo ważną kwestię - również osobiście dla mnie. Sama jestem podobną osobą. Spotykałam się czasem z koleżankami, które w trakcie rozmowy ani razu nie pytały o mnie, nie próbowały dać mi dojść do głosu. Bardzo lubię słuchać innych, ale po takich spotkaniach wracałam dosłownie wypompowana z energii i czułam się... wykorzystana. Doszłam jednak do wniosku, że są ludzie o większej i mniejszej empatii. Niektórzy chyba myślą, że skoro sama nie poruszasz żadnych osobistych tematów, to po prostu nie chcesz o nich mówić i zalewają cię własną opowieścią. I w sumie nie wiem czy jest w tym jakaś ich wina. Podejrzewam, że żadna z takich osób nie chciała celowo mnie zranić.
UsuńByć może faktycznie to do nas należy krok ucięcia takich spowiedniczych rozmów i przeniesienie chociaż częściowo uwagi na siebie - dla zwykłej równowagi w rozmowie. Jeżeli wtedy widać, że druga osoba podczas naszej opowieści się wyłącza i faktycznie nie interesuje jej nasze życie pewnie nie warto pielęgnować takiej znajomości. Ale może się również okazać, że dzięki takiej zmianie relacja nabierze nawet lepszego wymiaru. Będę to sprawdzać i dbać też w końcu o siebie w stosunkach z innymi :) Dziękuję za bardzo trafny komentarz.
Bardzo się zgadzam - na szczęście tę trudną lekcję przerobiłam bardzo wcześnie w życiu. Kiedy jako nastolatka miałam pierwszego chłopaka to oczywiście stał on się dla mnie epicentrum wszechświata. I przez czas kiedy byliśmy razem praktycznie porzuciłam wszystkich innych moich przyjaciół, znajomych, klasową paczkę etc. Bo cały wolny czas spędzałam z nim albo robiąc coś dla niego. A to paradoksalnie trochę okazało się zabójcze dla naszego związku - po pewnym czasie poczułam, że się duszę, że potrzebuję trochę świeżej krwi, spotkań z innymi ludźmi, czasu dla siebie. Rozstaliśmy się, a ja próbowałam wrócić do porzuconych relacji. Kilka osób powiedziało mi wtedy bardzo szczerze: "OK, dam Ci jeszcze szansę, bądźmy znów przyjaciółmi, ale pamiętaj że tak się nie traktuje przyjaciół'. To była trudna, ale ważna lekcja. Dlatego choć dziś Pan M. czyli mój mąż jest jednocześnie moim przyjacielem to przez cały czas naszego małżeństwa dbam też o te relacje z innymi ludźmi, bo wiem że to ważne i dla mnie samej i dla zdrowia naszego związku.
OdpowiedzUsuńWszystko to prawda i daje do myślenia.
OdpowiedzUsuńJa nie czuję oporów w "braniu spraw w swoje ręce" bo mam świadomość, że nikt za mnie tego nie zrobi. Ale to znowuż sprawia, że w pewnym momencie myślę sobie, że gdyby nie ja, to nikt o mnie nie pamięta. A to jest bardzo przygnębiające i co jakiś czas przeżywam bunt przeciw takiemu tłumaczeniu sobie "samotności" i braku kontaktów :)
Najgorzej jest gdy człowiek staje się psychologiem dla swoich przyjaciół, a nie może oczekiwać tego samego w zamian, ja przeżyłam to na własnej skórze, od tego czasu stałam się powściągliwa i zamknięta w sobie jeśli chodzi zwierzanie się z jakichkolwiek kłopotów, zatrzymuję je dla siebie, staram się rozwiązywać bez żadnej pomocy czy sztucznego wsparcia. Dzięki temu stałam się bardziej twarda i samodzielna, przekazuje ludziom tylko swój entuzjazm :)
OdpowiedzUsuńmam właśnie takie doświadczenie z moją przyjaciółką, liczy się facet i nic więcej. Niestety.
OdpowiedzUsuńPrzez jakiś czas zaniedbałam relacje z niektórymi osobami dla pewnej znajomości, oczywiście okazało się to wielkim błędem, na szczęście w porę się ogarnęłam i naprawiam to co zepsułam. Doszłam też do jednego ważnego wniosku: trzeba pracować nad relacjami w rodzinie, mam kilka kuzynek, ale nigdy nie byłyśmy specjalnie blisko, stwierdziłam, że przyjaciele przychodzą i odchodzą, a rodzina będzie zawsze i warto zadbać o dobre relacje, dziś już wiem, że możemy na siebie liczyć.
OdpowiedzUsuńA Tobie życzę żebyś się trzymała, wszystko się ułoży ;)
Nie jesteś sobie nawet w stanie wyobrazic jak bardzo ten post do mnie trafia. W samo sedno, właśnie tego teraz potrzebowałam... Bardzo Ci dziękuję. Zawsze staram się bardzo walczyć o ludzi, czasem jednak widzę małe spięcia na linii bo z przyjaciółmi jest tak że nie zawsze chcemy tego samego. Jednak dla mnie to oni są najważniejsi i staram się nigdy przenigdy o nich nie zapominać. Szczerze mówiąc są dla mnie jak rodzina.
OdpowiedzUsuńDużo prawdy w tym co piszesz. Drogi łatwo się rozchodzą, więzy słabną. Ludzie śmieją się do ekranu komputera, nie do ludzi. Tak łatwo się w tym zatracić. Jacy samotni jesteśmy pośród setek znajomych.
OdpowiedzUsuńHah, nie miałam pojęcia, że porozrzucane wszędzie ciuchy, kubki i chusteczki świadczą o mojej rozsypce... Ale, indeed, tak jest! Nawet jeśli, tak jak napisałaś, na zewnątrz teoretycznie ze wszystkim sobie radzę i mój dzień jest zabiegany i "normalny", to może te kubki własnie... Tak, ciągła rozsypka. Tak ciągła, że już nawet niezauważalna. Ale czas to zmienić! :)
OdpowiedzUsuńByłam w podobnej sytuacji. Facet rzucił mnie w kwietniu. Ktoś powie, że 1,5 roku razem to krótko, ale dla mnie było wystarczająco by przez kilka kolejnych miesięcy po rozstaniu zbierać się do normalnego życia. Ja również uczyniłam swojego faceta całym światem. Teraz wiem, że to był błąd. Byłam w dobrej sytuacji bo moi znajomi wyciągnęli do mnie pomocne dłonie, mimo, że na to nie zasługiwałam. Zaniedbanie znajomości wynikało z braku czasu. Miałam go mało, więc każdą wolną chwilę poświęcałam jemu. Po jakimś czasie przestałam płakać, wzięłam życie w swoje ręce. Spełniłam trzy marzenia z mojej listy marzeń, robiłam rzeczy, na które nie miałam czasu. Wreszcie mogę poświęcić czas sobie, wcześniej nie miałam go wcale. Taka jest prawda, że bez znajomych i przyjaciół nie dałabym rady. Chociaż i oni niejednokrotnie przez ostatni rok sprawiali, że wylewałam morze łez. Warto jest mieć przy sobie wartościowych ludzi. A kiedy ich brak to nie załamywać się. Może to Anioł Stróż oddziela ziarna od plewu? Po wszystkich doświadczeniach myślę, że warto wyznawać zasadę, by nie czynić z kogoś całego swojego świata bo gdy ta osoba odejdzie, odbierze nam cały świat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Patrycja :)
Przyjaźń to piękna rzecz i warto ją pielęgnować bez względu na "sztormowe chmury" i inne negatywy dnia codziennego. Druga osoba potrafi sprawić, że człowiek się uśmiecha i chce realizować swoje marzenia :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Każdy potrzebuje prawdziwego przyjaciela. Samemu ciężko żyć.
OdpowiedzUsuńMasz rację, ale to bardzo trudne. Bardzo trudne. Bo czasami się starasz i nie wychodzi. Kompletnie.
OdpowiedzUsuńOj zdecydowanie do ludzi. Zawsze jak coś jest nie tak, coś się zawali rzucam się w wir spotkań, wypadów, imprez. Działa!
OdpowiedzUsuńDoceniłam znaczenie przyjaźni w momencie, kiedy zostawił mnie mój chłopak. Nigdy nie zaniedbujcie swoich przyjaciół.
OdpowiedzUsuńM
Wiecie, porównanie do lekcji jest słabe. O, albo wręcz odwrotnie - jest bardzo dobre. Bo ile razy odrabiamy w życu lekcje? Dziesiątki, jeśli nie setki. Ile razy, odrabiając te lekcje, robimy to samo? Dokładnie. Nigdy już nie uczynię z faceta epicentrum swojego wszechświata. Jasne, nigdy. To znaczy nigdy, dopóki nie będziemy miały następnego. Sad, but true story, bro. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo piękny i mądry wpis. Warto jednak zaznaczyć, że czasem w naszym życiu pojawiają się osoby z którymi łączy nas przyjaźń, która z czasem przeradza się w przyzwyczajenie a nie wprowadza żadnych pozytywnych wartości w nasze życie. Uważam, że zakończenie takich relacji jest równie trudne jak pielęgnowanie prawdziwych przyjaźni. Posiadanie wartościowych przyjaciół jest bardzo ważne i warto angażować się w dbanie o nasze relacje z innymi.
OdpowiedzUsuńChyba mój ulubiony post na Twoim blogu, przeczytałam też wszystkie komentarze. Przyjaźń i ogólnie relacje z innymi osobami są bardzo ważne. Niestety, nie rodzimy się z umiejętnością utrzymywania ich, powinniśmy się tego cały czas uczyć. Wydaje mi się, że bradzo często poddajemy się w razie niepowodzeń dryfując po prostu do nowych osób.
OdpowiedzUsuńzdecydowanie zgadzam się, trzeba dbać o przyjaźnie. Moja mama a jednocześnie przyjaciółka zachorowała i teraz walczymy razem o jej zdrowie, lęk o jej stan przeszywa mnie całą. Ale w tych trudnych chwilach pomaga właśnie nie tylko mąż, ale również przyjaciółki- pomagają wyjść z domu, wysłuchają,pocieszą, pomogą oderwać myśli i napełnić radością. To bardzo ważne.
OdpowiedzUsuńKarola
no niestety znam takie przykłady wzięte z życia i do tej pory nie mogę zrozumieć dlaczego przyjaźń budowana przez lata tak paniom zwłaszcza przelatuje przez palce w momencie gdy pojawia się Szanowny Pan w ich życiu. bardzo dobry post, warto się zatrzymać i przemyśleć sobie trochę kilka spraw! Natalia
OdpowiedzUsuńWitaj, jestem po raz pierwszy u Ciebie, ale już wiem, że będę częstym gościem. Piszesz o ważnych tematach, to cenne. W wolnej chwili zapraszam do mnie na kawę, gwarantuję garść inspiracji:) inspirantka.pl
OdpowiedzUsuń